Dorota spoglądała na drzwi z wyrytym herbem von Richthofenów, które zamykały korytarz w podziemiach pałacu. Choć miała nadzieję, że za sprawą Marysieńki otworzą się i pokażą, co skrywają, drzwi pozostały niewzruszone. Postanowili wrócić na powierzchnię, aby przemyśleć, co dalej zrobić. Marysieńka nie podpowiedziała jej nic więcej tego dnia, ale Dorota wiedziała, że odpowiedź przyjdzie, gdy będzie na nią gotowa.
Następnego ranka, siedząc w kuchni z filiżanką herbaty, Dorota nadal rozmyślała o podziemiach. Tomek, jej syn, przyszedł z plecakiem na plecach, gotowy do wyjścia do szkoły.
– Mamo, a wiesz, że pan Łukasz mówił coś o starych beczkach, które kiedyś ludzie znaleźli w piwnicach pałacu? – zapytał Tomek. – Podobno w nich było jakieś stare wino. Mamo, co to jest wino?
– Stare wino? – powtórzyła Dorota, momentalnie zapominając o herbacie. To brzmiało jak coś, co mogło mieć znaczenie. – Skąd to wiesz?
– No, pan Łukasz mówił nam kiedyś o tym, jak byliśmy w pałacu na wycieczce szkolnej – Tomek wzruszył ramionami. – Ale nikt z nas nie mógł tam wejść, bo było nie bezpiecznie. Mamo, a co to jest to wino? – dopytywał Tomek, w którego domu alkohol był raczej rzadkim napojem.
Dorota szybko wytłumaczyła synowi różnicę między herbatą czy wodą a winem, a przygotowując dla niego i siebie obiad, zatopiła się w rozmyślaniach.
Czuła, że musi wrócić do pałacu, że musi znowu zejść do tych podziemi. Wiedziała, że to nie jest zwykły zbieg okoliczności, że Tomek właśnie teraz przypomniał sobie tę historię. Gdy zjedli obiad, wzięła telefon i zadzwoniła do Marii. Po krótkiej rozmowie umówiły się na spotkanie jeszcze tego samego dnia.
***
Po południu Dorota i Maria ponownie stały w chłodnych piwnicach pałacu. Łukasz, uzbrojony w większą ilość latarek i liny, poprowadził ich do miejsca, w którym, jak twierdził, znaleziono kilka starych beczek. Maria, trzymając w ręku porcelanową filiżankę, którą wzięła „na wszelki wypadek”, spojrzała na Dorotę.
– Myślisz, że to wino może mieć coś wspólnego z Marysieńką? – zapytała.
Dorota skinęła głową. – Czuję, że to coś więcej niż tylko wino. Może Marysieńka chce nam pokazać coś, co się z nim wiąże.
Po kilkunastu minutach wędrówki dotarli do pomieszczenia, w którym panował zapach wilgoci, ale także lekko wyczuwalny aromat czegoś, co mogło być faktycznie bardzo starym trunkiem. Przed nimi stało pięć ogromnych, zbutwiałych beczek. Przyjrzeli się im dokładnie. Na jednej z nich, stojącej na samym końcu, znajdował się wciąż widoczny napis w języku niemieckim: „Wino korzenne – 1887”.
– Nie zauważyłem tego wcześniej – Łukasz podszedł do beczki i delikatnie uderzył w jej bok, a głuchy odgłos sugerował, że wciąż jest pełna. Dorota i Maria zaczęły opukiwać sąsiednie beczki i odpowiadał im ten sam, głuchy odgłos.
– Próbujemy otworzyć? – zapytał Łukasz, spoglądając na kobiety.
Dorota poczuła dziwną ekscytację, jakby beczka miała skrywać coś znacznie cenniejszego niż tylko wino. Kiwnęła głową, a Maria zawtórowała jej.
Łukasz przyłożył narzędzie do beczki i po chwili usłyszeli cichy trzask. Z beczki wypłynęła ciemnoczerwona ciecz, a jej zapach natychmiast wypełnił pomieszczenie. Był słodki, aromatyczny, pełen przypraw – cynamonu, goździków, a także czegoś bardziej egzotycznego.
Maria przysunęła do nosa filiżankę, którą przyniosła, a do której Łukasz nalał odrobinę wina. – Niesamowite. To jak podróż do przeszłości w jednym kieliszku – powiedziała.
Dorota wzięła łyk, a w tym momencie poczuła coś dziwnego – nie tylko smak wina, ale jakby wizję, która przeszyła jej umysł. Przed oczami miała obraz kobiet, które zbierają winogrona, miażdżą je w wielkich kadziach, a potem dodają przypraw. Była tam też Marysieńka. Przechadzała się między rzędami winorośli z uśmiechem na twarzy, jakby nadzorując pracę. W tamtych czasach wino było nie tylko trunkiem – było symbolem wspólnoty, siły i nadziei. Było magicznym napojem, który miał chronić pałac i jego mieszkańców w najtrudniejszych czasach.
Dorota szybko otworzyła oczy. Maria patrzyła na nią zaskoczona.
– Co się stało? – zapytała.
– Wino… – zaczęła Dorota. – Ono ma coś w sobie. To nie jest tylko alkohol. Jest z nim związana jakaś magia. Marysieńka była tam, widziałam ją. To wino miało chronić ludzi tutaj, miało ich jednoczyć.
Łukasz spojrzał na beczkę, a potem na Dorotę:
– Magia? Wino, które chroni pałac? Może to właśnie dlatego przetrwało przez tyle lat.
Dorota spojrzała na Marię:
– Musimy dowiedzieć się więcej o tej recepturze. Może jest coś, co przeoczyliśmy. Może w tych beczkach jest więcej niż tylko wino.
Maria spojrzała na beczkę, a potem na Dorotę:
– Mam wrażenie, że czeka nas kolejna podróż. I to taka, która może otworzyć drzwi do przeszłości, o jakiej nawet nie mieliśmy pojęcia.
Dorota uśmiechnęła się. Wiedziała, że to dopiero początek. Cierpkie wino, słodka tajemnica i Marysieńka – wszystkie te elementy były częścią jednej wielkiej układanki, którą dopiero zaczynały odkrywać. Być może wino korzenne było kluczem do tego, co ukrywały podziemia pałacu, a Marysieńka chciała, aby Dorota, Maria i Łukasz sami to odkryli?…
Cdn.