Zanim medycyna zaczęła wspierać się antybiotykami, a choroby zakaźne traciły status śmiertelnego zagrożenia, w europejskich wsiach i miastach toczyła się cicha wojna – z zarazą. W Targoszynie również nie brakowało takich momentów. Cofnijmy się więc w czasie i sprawdźmy, jak tutejsi mieszkańcy radzili sobie z epidemiami – od wieku XVI aż po XX.
Pierwsza udokumentowana zaraza nawiedziła Targoszyn już w drugiej połowie XVI wieku. Był to czas niepokojów społecznych i religijnych, ale jak czytamy w monografii wsi, w roku 1572 „wybuchła jednak jeszcze zaraza, o której pisał burmistrz Jawora i pan na Targoszynie Georg von Bock: «W Targoszynie panuje plaga zgonów. W związku z tym zabraniam moim poddanym chodzenia na targ»”.
Zakaz handlu nie powstrzymał jednak rozprzestrzeniania się choroby – aż do 1584 roku notowano wysoką śmiertelność. „W samym Jaworze zmarło z tego powodu 108 ludzi, nie licząc śmiertelnych przypadków w okalających miasto wioskach” – czytamy dalej.
Zarazy nie omijały Dolnego Śląska także w XVII wieku. „W roku 1633 wybucha epidemia dżumy, która od Świdnicy przez Strzegom przenosi się do Rogoźnicy – czytamy w monografii. – Umiera wtedy wielu mieszkańców okolicznych miejscowości. W Kostrzy, Rogoźnicy i Targoszynie oraz innych pobliskich miejscowościach odbywają się masowe pochówki”.
Do dziś zachowały się ślady tamtych wydarzeń. Jak pisze autor monografii, Andrzej Wojciech Przytulecki, w pobliżu dworca kolejowego znajduje się masowy grób zmarłych podczas epidemii zarazy w roku 1633 znajdujący się w pobliżu dworca kolejowego pomiędzy Targoszynem i Rogoźnicą. Podczas remontu miejscowego kościoła w latach 90. XX wieku odnaleziono też szczątki ludzkie – „nie były one pochowane w trumnach, lecz rozrzucone w nieładzie”, co też może świadczyć o pochówku ofiar zarazy.
Wojna, głód i epidemie – to znany w historii zestaw. Po roku 1813, gdy przez Targoszyn przetaczały się wojska francuskie, pruskie i rosyjskie, „nadeszły jeszcze klęski w postaci epidemii zarazy, suszy i ostrej zimy, które ponownie zebrały śmiertelne żniwo pośród tutejszej ludności”. W tym okresie miała też miejsce osobista tragedia nauczyciela Austa, którego wszystkie dzieci zmarły – być może właśnie z powodu epidemii po wojnie lub fali chorób wieku dziecięcego.
Kolejna fala chorób, tym razem tyfusu i cholery, przyszła po wojnie prusko-austriackiej. Choć nie mamy dokładnych danych o liczbie ofiar, sytuacja była na tyle poważna, że odnotowano ją jako jedno z głównych wydarzeń tamtego roku.
W latach 1945-46, kiedy trwała ewakuacja ludności niemieckiej, a do Targoszyna przybywali pierwsi polscy osadnicy, wybuchła kolejna epidemia – epidemia tyfusu. Wiadomo, że była ona konsekwencją trudnych warunków sanitarnych po wojnie, braku dostępu do leków i dużej mobilności ludności.
Zanim medycyna zaczęła podawać szczepionki i antybiotyki, społeczności wiejskie miały swoje sposoby, choć niektóre z nich w obliczu epidemii można raczej nazwać „sposobami”. Były to izolacja, zamykanie targów, modlitwy, domowe sposoby leczenia, a także pomoc zielarek i lokalnych znachorów. Czasem zaraza była interpretowana jako kara boska, a czasem jako „próba” dla ludzi. Niezależnie od wyjaśnień, skutki zawsze były tragiczne.
W obliczu choroby mieszkańcy nie tylko Targoszyna, ale też innych wsi i miast, reagowali z determinacją. Zakazywano zgromadzeń, zamykano się w domach, unikało kontaktów. Było to jedyne dostępne „leczenie” – izolacja i nadzieja.
Choć dziś po wielu z tych wydarzeń nie został żaden materialny ślad – nie ma tablic, upamiętniających miejsc pochówku czy ofiar – historie przetrwały w dokumentach, przekazach ustnych i… ludzkiej pamięci. Epidemie nie tylko zabijały ludzi – jak widać, zostawiały też ślady w społecznej świadomości i lokalnej historii.
Na tym kończę ten trudny temat, ale w pierwszym tygodniu sierpnia zapraszam na kolejne moje przygody.
Wasza
𝓜𝓪𝓻𝔂𝓼𝓲𝓮ń𝓴𝓪 𝓝𝓸𝓷-𝓟𝓻𝓸𝓯𝓲𝓽
PS Zdjęcie przedstawia maskę karnawałową nazywaną „doktor dżumy”.