Fundacja Marysieńka https://fundacjamarysienka.org/ Ratujemy, Wspieramy, Pomagamy Thu, 28 Aug 2025 16:02:53 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.8.2 https://fundacjamarysienka.org/wp-content/uploads/2023/03/cropped-favicon-32x32.png Fundacja Marysieńka https://fundacjamarysienka.org/ 32 32 Parki dworskie – problem czy potencjał dla rozwoju lokalnego? Przypadek Targoszyna https://fundacjamarysienka.org/parki-dworskie-potencjal-lokalny-na-przykladzie-targoszyna/ https://fundacjamarysienka.org/parki-dworskie-potencjal-lokalny-na-przykladzie-targoszyna/#respond Thu, 28 Aug 2025 16:02:52 +0000 https://fundacjamarysienka.org/?p=1480 Kochani Moi, ostatnio wpadła mi w ręce bardzo ciekawa publikacja. A właściwie nie „w ręce”, tylko w chmurę – bo wiecie, duchy też mają dostęp do […]

Artykuł Parki dworskie – problem czy potencjał dla rozwoju lokalnego? Przypadek Targoszyna pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
Kochani Moi, ostatnio wpadła mi w ręce bardzo ciekawa publikacja. A właściwie nie „w ręce”, tylko w chmurę – bo wiecie, duchy też mają dostęp do Internetu, a jakże! Otóż przeczytałam pracę Magdaleny Zygmy z Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN, która stawia pytanie, czy parki dworskie są dziś problemem, czy raczej potencjałem?

No i muszę powiedzieć: dziękujemy za to pytanie, bo mamy coś do powiedzenia!

Co to właściwie jest park dworski?

Park dworski, Moi Drodzy, to nie tylko stare drzewa i aleje z dawnych czasów. To świadkowie historii, starannie zaprojektowane założenia krajobrazowe, które łączyły w sobie funkcje estetyczne, rekreacyjne, użytkowe i społeczne. W XVIII i XIX wieku pełniły rolę dzisiejszych centrów kultury i zielonych stref relaksu – tylko z większą dozą elegancji i mniejszą ilością betonowych donic.

W artykule Magdaleny Zygmy czytamy, że w latach 80. XX w. takich parków było w Polsce około 3 tysięcy, ale dziś wiele z nich uległo degradacji, prywatyzacji lub po prostu zapomnieniu.

Targoszyn – przykład z sercem

Właśnie dlatego nasz targoszyński park to taka perełka. To nie byle jaka zielona enklawa – to Zespół Pałacowo-Parkowy wpisany do rejestru zabytków. Co więcej, jest żywym miejscem działań Fundacji Marysieńka, która nie tylko opowiada jego historię, ale też tworzy nowe rozdziały.

Nie remontujemy wnętrz pałacu (jeszcze!), ale za to:

  • wyremontowaliśmy już sporą część dachu,
  • pracujemy nad rewitalizacją dawnej stodoły i sąsiadujących zabudowań,
  • prowadzimy ścieżkę edukacyjno-historyczną „Odkrywaj z Marysieńką”,
  • organizujemy letnie pikniki i prowadzimy mobilną kawiarenkę,
  • odtwarzamy dzieła utracone w ramach Instytutu Dzieł Utraconych,
  • od czasu do czasu gościmy artystów.

A wszystko to w cieniu wiekowych drzew, które widziały więcej niż niejedna kronika.

Potencjał, który czeka

Z tekstu Magdaleny Zygmy dowiadujemy się, że parki dworskie mogą być motorem rozwoju lokalnego – o ile odpowiednio je zagospodarować. Autorka pisze o potencjale edukacyjnym, turystycznym, rekreacyjnym i integracyjnym takich miejsc – i podpisujemy się pod tym wszystkimi gałęziami naszych drzew!

Bo park to nie tylko rośliny – to miejsce spotkań, pamięci, opowieści i odpoczynku.

Nie tylko Targoszyn

Zygma nie pisze o naszym parku, ale przytacza inne przykłady – w Małopolsce, na Mazowszu, a nawet w Wielkopolsce – gdzie samorządy, NGO-sy i lokalne społeczności potrafią z sukcesem rewitalizować parki dworskie. Zbierają fundusze, tworzą centra edukacji przyrodniczej, organizują wydarzenia kulturalne i ratują przy okazji kawałek historii.

Można? Można.

Niezależnie od tego, gdzie mieszkacie – sprawdźcie, czy nie macie w okolicy podobnego miejsca. Może wygląda na zapomniane. Może nie ma tablicy informacyjnej ani porządnych ławek. Ale czy nie warto spróbować je odzyskać? Dla dzieci, dla starszych, dla siebie. Dla przyszłości.

A jeśli potrzebujecie inspiracji – zapraszamy do Targoszyna.

Wasza

𝓜𝓪𝓻𝔂𝓼𝓲𝓮ń𝓴𝓪 𝓝𝓸𝓷-𝓟𝓻𝓸𝓯𝓲𝓽

Inspiracją do napisania tego artykułu był artykuł Magdaleny Zygmy, Parki dworskie – problem czy potencjał?, opublikowany w: „Wieś i Rolnictwo” 1(182)/2019, IRWiR PAN, online: https://www.researchgate.net/publication/345769192

Artykuł Parki dworskie – problem czy potencjał dla rozwoju lokalnego? Przypadek Targoszyna pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
https://fundacjamarysienka.org/parki-dworskie-potencjal-lokalny-na-przykladzie-targoszyna/feed/ 0
Droga Richthofena – jak starosta jaworski woził buraki przez Targoszyn https://fundacjamarysienka.org/droga-richthofena-jak-powstala-najzartobliwsza-trasa-w-targoszynie/ https://fundacjamarysienka.org/droga-richthofena-jak-powstala-najzartobliwsza-trasa-w-targoszynie/#respond Thu, 21 Aug 2025 15:29:54 +0000 https://fundacjamarysienka.org/?p=1476 Czy każda droga ma swoją historię? Niekoniecznie. Ale są takie, które oprócz tego, że wiodły z punktu A do punktu B, dorobiły się jeszcze własnej nazwy […]

Artykuł Droga Richthofena – jak starosta jaworski woził buraki przez Targoszyn pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
Czy każda droga ma swoją historię? Niekoniecznie. Ale są takie, które oprócz tego, że wiodły z punktu A do punktu B, dorobiły się jeszcze własnej nazwy – i to nie z rozporządzenia urzędników, tylko z czystej… ludowej ironii. Taką właśnie jest „droga Richthofena”.

Dziś zabieram Was na przejażdżkę „Drogą Richthofena”, która pojawiła się w końcówce XIX wieku w okolicach Targoszyna. A wszystko przez jednego barona i jego upór, żeby uprawiane na jego polach buraki trafiły tam, gdzie powstanie z nich cukier, czyli do cukrowni w Goczałkowie…

Baron z Mierczyc, buraki i bryczka

Nie tak dawno pisałam Wam o budowie kolei i dróg w Targoszynie i okolicznych miejscowościach. W monografii naszej wsi zapisano, że w 1891 r. Targoszyn otrzymał nowe połączenie drogowe z dworcem kolejowym w Rogoźnicy, a co za tym idzie – także z głównym traktem świdnicko-jaworskim. Historia, którą chcę Wam dzisiaj opowiedzieć, wydarzyła się trzy lata później, kiedy to wybudowano nową drogę biegnącą z Targoszyna przez Mściwojów i Luboradz do Skały (przebiega ona równolegle do starej drogi gruntowej).

Tutejsi mieszkańcy nazwali tę drogę żartobliwie „Drogą Richthofena”. Dlaczego? I skąd takie żarty? I o jakiego Richthofena chodziło?

Otóż w drugiej połowie XIX wieku starostą jaworskim i właścicielem majątku ziemskiego w Mierczycach niedaleko Targoszyna był baron von Richthofen. Niestety, imienia owego barona nie znamy, a strzelać nie będę, bo jak wszyscy wiedzą, Richthofenów w naszej okolicy było jak Mazurków na Lubelszczyźnie, czyli… jak psów 😉 Nie był to w każdym razie „nasz” baron Manfred, który jak wiadomo – był wysoko postawionym wojskowym.

Ale choć przedstawicieli tego szlacheckiego rodu było na Dolnym Śląsku wielu, to właśnie ten konkretny baron von Richthofen z Mierczyc stał się bohaterem anegdoty, która przetrwała dekady i utorowała drogę… nowej drodze. Powodem żartów było częste korzystanie z niej właśnie przez ówczesnego starostę jaworskiego do transportu plonów buraczanych z Mierczyc do cukrowni w Goczałkowie.

Wozy wiozące buraki z majątku starosty jaworskiego musiały tak często jeździć tą nową trasą, że mieszkańcy zaczęli utożsamiać ją z tylko jego osobą. iI to na tyle skutecznie, że nazwa „Droga Richthofena” przylgnęła na dobre.

Ale o co chodzi z tą cukrownią?

Cukrownia w Goczałkowie funkcjonowała od 1860 roku i była jednym z głównych ośrodków przetwórstwa buraków cukrowych w tej części Dolnego Śląska. Baron z Mierczyc, jako właściciel majątku ziemskiego, musiał więc zorganizować sobie niezawodny i jak najkrótszy szlak do punktu odbioru. Stąd zapewne wybór drogi przez Targoszyn.

Transporty z plonami odbywały się w sezonie codziennie, a że droga była nowa, trudno, aby mieszkańcy nie zauważyli, że jest tak mocno eksploatowana przez jednego człowieka. Nic dziwnego, że zyskała własną nazwą.

Droga bez tablicy, ale z historią

Na mapach nie znajdziecie „Drogi Richthofena”. Nie oznaczono jej żadnym znakami ani pamiątkowymi tabliczkami. Ale pamięć mieszkańców, przekazywana z pokolenia na pokolenie, dodała tej trasie znaczenia, jakiego nie mają niejedne obwodnice.

To również przykład, jak historia lokalna nie jest pozbawiona humoru, a dawni mieszkańcy Targoszyna, o których też niedawno pisałam, byli takimi samymi ludźmi, jak my dzisiaj, choć żyli w innych czasach. Bo przecież żaden baron nie kazał nazwać drogi swoim nazwiskiem – to ludzie, widząc dzień w dzień wozy wiozące buraki, postanowili zażartować. I tym żartem zachowali cząstkę przeszłości.

Dziś droga z Targoszyna do Skały (miejscowość w gminie Wądroże Wielkie) wciąż istnieje i wciąż jeżdżą nią ludzie. Może już nie baronowie, ale warto, przejeżdżając nią, pomyśleć o tym, jak lokalne anegdoty mogą stawać się kawałkami większej układanki historii. Legenda o mnie też przecież wciąż jest żywa, prawda?

Wasza

𝓜𝓪𝓻𝔂𝓼𝓲𝓮𝓷́𝓴𝓪 𝓝𝓸𝓷-𝓟𝓻𝓸𝓯𝓲𝓽

Artykuł Droga Richthofena – jak starosta jaworski woził buraki przez Targoszyn pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
https://fundacjamarysienka.org/droga-richthofena-jak-powstala-najzartobliwsza-trasa-w-targoszynie/feed/ 0
Kim byli Targoszynianie? Spojrzenie na mieszkańców wsi w minionych wiekach https://fundacjamarysienka.org/kim-byli-targoszynianie-spojrzenie-na-mieszkancow-wsi-w-minionych-wiekach/ https://fundacjamarysienka.org/kim-byli-targoszynianie-spojrzenie-na-mieszkancow-wsi-w-minionych-wiekach/#respond Thu, 14 Aug 2025 17:40:28 +0000 https://fundacjamarysienka.org/?p=1472 Targoszyn to wieś niepozorna, a jednak pełna historii. Kto tu mieszkał, jak żyli dawni targoszynianie i jak zmieniała się społeczność tej miejscowości na przestrzeni wieków? Zabieram […]

Artykuł Kim byli Targoszynianie? Spojrzenie na mieszkańców wsi w minionych wiekach pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
Targoszyn to wieś niepozorna, a jednak pełna historii. Kto tu mieszkał, jak żyli dawni targoszynianie i jak zmieniała się społeczność tej miejscowości na przestrzeni wieków? Zabieram Was dzisiaj w podróż poprzez wieku – od pierwszych spisów demograficznych po współczesne statystyki.

Najwcześniejsze dane demograficzne – XVIII wiek

Pierwszy znany spis ludności Targoszyna pochodzi z 1786 roku. Wieś liczyła wtedy 444 mieszkańców, w tym 13 chłopów, 42 robotników rolnych i 4 chałupników. Pozostali to zapewne członkowie rodzin, osoby starsze i dzieci. Struktura wsi była wyraźnie podporządkowana majątkowi ziemskiemu – należącemu wtedy do rodziny von Bock – a życie toczyło się w rytmie pracy na polach, służby folwarcznej i zajęć rzemieślniczych.

Był to czas, gdy Targoszyn – podobnie jak inne wsie śląskie – funkcjonował w ramach systemu stanowego. Chłopi mieli swoje obowiązki względem właściciela, ale powoli zyskiwali też większą samodzielność. Równocześnie przez wieś przechodziły fale katastrof – epidemii, głodu czy nieurodzaju – które niejednokrotnie przetrzebiły lokalną ludność.

XIX wiek – rozwój, różnorodność wyznań i zawodów

W 1845 roku Targoszyn liczył już 678 mieszkańców, z czego 607 było ewangelikami, a 71 katolikami. We wsi znajdowało się 113 domów, kościół, szkoła, browar, pałac, dwa folwarki i gospoda. Gospodarka rozwijała się dynamicznie – obok rolnictwa i hodowli coraz większe znaczenie zyskiwało rzemiosło.

Z danych i opisów wynika, że wieś tętniła życiem. Działała tu kuźnia, młyn, a także liczne zakłady rzemieślnicze. Szczególne znaczenie miała także rozbudowa infrastruktury – brukowanie ulic, nowe połączenia drogowe oraz doprowadzenie kolei (Rogoźnica, 1856) pozwoliły mieszkańcom łatwiej dotrzeć do okolicznych miast i miejsc pracy.

Powojenna rzeczywistość – Targoszyn po 1945 r.

Po II wojnie światowej struktura ludnościowa Targoszyna zmieniła się całkowicie. Wysiedlono dotychczasowych, głównie niemieckich, mieszkańców. W ich miejsce napłynęli osadnicy z różnych regionów Polski, w tym z dawnych Kresów. Początkowo wieś nosiła nazwę Bartoszów, jednak już na przełomie 1947/48 roku ustalono obecną nazwę – Targoszyn.

W okresie tuż powojennym wiele rodzin zaczynało tu nowe życie od zera. Choć brakowało infrastruktury i stabilizacji, relacje między Polakami a pozostałymi jeszcze Niemcami były – jak wynika z relacji – raczej poprawne i pozbawione aktów przemocy. Mimo braku zapisanych tragedii, był to czas napięć, niepewności i przymusowej adaptacji do nowej rzeczywistości.

Stan współczesny – zmiany demograficzne i społeczne

W 2003 roku Targoszyn liczył 894 mieszkańców. Według Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań z 2021 roku liczba ludności we wsi Targoszyn to 845 z czego 48,6% mieszkańców stanowią kobiety, a 51,4% ludności to mężczyźni. Miejscowość zamieszkuje 21,2% mieszkańców gminy[i]. Oznacza to powolny, ale wyraźny trend wyludniania, który dotyczy wielu małych wsi na Dolnym Śląsku.

Młodzi coraz częściej wyjeżdżają do większych miast – w poszukiwaniu pracy, edukacji i lepszych perspektyw. W rezultacie społeczność Targoszyna się starzeje, a potrzeba aktywizacji lokalnej staje się coraz pilniejsza. Na szczęście są też pozytywne sygnały: oddolne inicjatywy, takie jak działania Fundacji Marysieńka, przyczyniają się do ożywienia kulturowego i społecznego wsi.

Co z tego wynika?

Na przestrzeni trzech stuleci Targoszyn przeszedł niezwykłą drogę – od feudalnej osady zależnej od właściciela majątku, przez wieś rzemieślniczą i samowystarczalną, po współczesną społeczność mierzącą się z wyzwaniami XXI wieku.

Mieszkańcy – choć zmieniali się z pokolenia na pokolenie – zawsze tworzyli tu wspólnotę. Targoszynianie byli rolnikami, kowalami, nauczycielami, właścicielami karczm i robotnikami kolejowymi. Dziś są opiekunami tej niezwykłej historii. I każdy, kto tu mieszka, do niej należy.

Wasza

𝓜𝓪𝓻𝔂𝓼𝓲𝓮ń𝓴𝓪 𝓝𝓸𝓷-𝓟𝓻𝓸𝓯𝓲𝓽


[i] Źródło: https://www.polskawliczbach.pl/wies_Targoszyn

Artykuł Kim byli Targoszynianie? Spojrzenie na mieszkańców wsi w minionych wiekach pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
https://fundacjamarysienka.org/kim-byli-targoszynianie-spojrzenie-na-mieszkancow-wsi-w-minionych-wiekach/feed/ 0
Przygody Marysieńki – część 20. Ślad, który nie znika https://fundacjamarysienka.org/przygody-marysienki-czesc-20-slad-ktory-nie-znika/ https://fundacjamarysienka.org/przygody-marysienki-czesc-20-slad-ktory-nie-znika/#respond Thu, 07 Aug 2025 17:03:15 +0000 https://fundacjamarysienka.org/?p=1469 W pałacu było jak zwykle: chłodno, pusto i trochę prowizorycznie. W „naszym” pokoju – tym z przypadkowymi stołami i krzesłami – Dorota rozłożyła na blacie wszystko, […]

Artykuł Przygody Marysieńki – część 20. Ślad, który nie znika pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
W pałacu było jak zwykle: chłodno, pusto i trochę prowizorycznie. W „naszym” pokoju – tym z przypadkowymi stołami i krzesłami – Dorota rozłożyła na blacie wszystko, co zebrali przez ostatnie tygodnie. Po jednej stronie leżał zeszyt Marianny znaleziony za drzwiami bez klamki – z krótkimi historiami dzieci i rysunkiem palca przy ustach na ostatniej stronie. Po drugiej – notes M.N. wyjęty z przybudówki folwarcznej przy murze parku – w płóciennej oprawie, pełen gestów, znaków i szkiców „lekcji wśród mięty i tymianku”.

– To nie są duble – podsumowała Maria. – To dwie części tej samej pracy.

– Opowieści i metoda – dopowiedziała Dorota.

Na marginesie jednego z planów Dorota zostawiła ołówkiem krótką notatkę: „Hipoteza o starej plebanii była tylko hipotezą – trop ostatecznie prowadzi do folwarku przy murze.” Chciała, by wszystko było uporządkowane także dla tych, którzy kiedyś to po niej przejmą.

Tomek siedział na krześle pod oknem i rysował coś w zeszycie. Bez pytania wstał i położył kartkę obok notesu Marianny. Narysował cztery małe kropki w jednej linii, a pod nimi spiralę.

– To żeby pamiętać, gdzie kończymy – wyjaśnił. – I gdzie zaczyna się nowe.

Zegar w domu Doroty tego popołudnia znów uderzył cztery razy. Równo. Jak zwykle, kiedy coś miało się domknąć.

(Dla porządku Dorota dopisała jeszcze jedną uwagę do notatek: pałacowy zegar, ten „nasz”, to co innego niż zegar na wieży. Dwa mechanizmy, dwie historie – żeby nikt już tego nie mylił.)

Latarnia bez światła

Między kartkami notesu M.N. był luźny szkic: cienka linia biegnąca od zarośniętego ogrodu ziołowego przy murze, kilka zaznaczonych punktów i kwadrat z krzyżykiem. Bez legendy, bez podpisów. Tylko krótkie słowo w rogu: „Zostań.”

– To trasa – stwierdził Łukasz. – I punkt kulminacyjny.

Wyszli do parku. Przy murze, parę kroków od zielnika, ziemia tworzyła niewielkie wyniesienie. W trawie widać było ślad po okrągłej, kamiennej podstawie – jakby po słupie albo latarnianym gnieździe. Nie było tu żadnej lampy, dawno zniknęła. Został tylko cokolik, porośnięty mchem.

– Tu się kończył szkic – powiedziała Maria. – I tu Marianna kazała „zostać”.

Dorota przyklękła i palcami odgarnęła miękki mech. Na kamieniu, przy samej krawędzi, znalazła ledwo wyczuwalne ryty: dłoń, liść, fala. Znaki bez słów – jak alfabet zmysłów.

– To było miejsce sygnału – wyszeptała. – Latarnia bez światła. Dla tych, którzy „znikali”, ale tu byli naprawdę

Tomek rozłożył ręce jak do obejmowania i zrobił prosty gest, ten sam, którego nauczył się już dawno – otwarte serce. Nikt nic nie powiedział. Przez chwilę cała czwórka milczała tak, jakby ktoś ich słuchał.

Marysieńka: domknąć, żeby ocalić

Wieczorem Dorota siedziała już u siebie. Przy herbacie przepisywała najważniejsze rzeczy z obu zeszytów. Najpierw dzieci i ich historie. Potem – znaki, które działały zamiast słów. Zapach lawendy pojawił się, zanim zdążyła podnieść wzrok.

– Trzeba umieć domknąć – powiedziała Marysieńka, siadając po drugiej stronie biurka. – Inaczej opowieść się rozlewa i wszystko traci kształt.

– Boję się, że jeśli zamknę za szybko, coś przegapię – przyznała Dorota.

– Nie zamykasz po to, żeby skończyć – uśmiechnęła się Marysieńka. – Zamykasz po to, żeby ocalić. Marianna zrobiła, co mogła. Wy też już wiecie, co jest najważniejsze.

Dorota skinęła głową.

– „Opowieści i metoda.” Zrobimy pokój ciszy w pałacu – bez ambicji muzealnych. Proste miejsce, gdzie można być. I skrawek ścieżki zmysłów przy zielniku: dotyk, zapach, oddech. Dla tych, którzy muszą zacząć od poczucia, nie od słowa.

Marysieńka wstała.

– Zegar wam to potwierdzi.

Zanim zniknęła, Dorota zauważyła, że na brzegu biurka został cienki ślad – jak półokrąg z pyłu. Spiralka. Jakby ktoś postawił tam mały, zakurzony kamyk i uniósł go z powrotem.

Decyzje i dopiski

Nazajutrz Maria i Łukasz ogłosili najprostszy z planów: w jednym z dostępnych pomieszczeń pałacu – tym bez wygód, ale z czystym światłem – powstanie pokój ciszy. Nie wystawa, nie ekspozycja. Stół, krzesła, kilka dotykowych pomocy, reprodukcje rysunków gestów z notesu Marianny, miseczki z suszonym tymiankiem i miętą, miękki koc. Miejsce do bycia.

Przy murze – porządkowanie zielnika. Nic na siłę. W jednym rogu – prosty moduł ścieżki zmysłów: faktury, kroki w rytmie, cichy dzwonek. I tabliczka: „Nauka wymaga ciszy. A cisza – odwagi.” Ta sama, którą znaleźli wcześniej, delikatnie odczyszczona.

Kiedy Dorota zbierała do teczki plany, zauważyła coś na marginesie archiwalnego szkicu drogi przez środek parku – dopisek inną ręką, ołówkiem:

„Projekt wstrzymany – uwagi E.N. oraz panny M.N.”

– E.N.? – zapytała Maria.

– Eryk. Nasz ogrodnik – uśmiechnęła się Dorota. – I M.N. – Marianna. To wystarczy. Droga nie powstała, bo ktoś zrozumiał, że park musi mieć strefę ciszy.

W tym samym momencie w domu Doroty zegar uderzył cztery razy. Krótko, równo, jak kropki na końcu zdania.

Nowy trop w starym zeszycie

Popołudniu Łukasz poprosił Dorotę, żeby zajrzała z nim do jednej z szafek w przybudówce folwarcznej. W środku – nic ciekawego: zardzewiałe gwoździe, ścinki sznurka, stary ołówek. Na dnie – cienka, zszyta ręcznie książeczka. Na okładce: „Dziennik przewozów 1891–1894”.

Przewracali kartki ostrożnie, żeby nie rozpadły się pod palcami. Rubryki: data, skąd–dokąd, ładunek, nadawca. Nazwy, które brzmiały znajomo – Rogoźnica, Mściwojów, dalej Jaworzyna. Wśród pozycji „kamień”, „zboże”, „narzędzia” powtarzało się coś jeszcze: instrumentum – zawsze bez doprecyzowania. A obok nadawcy inicjał: A.M.

– Kto to jest A.M.? – zastanowiła się Maria.

– Darczyńca? Rzemieślnik? – podsunął Łukasz. – Albo ktoś, kto nie chciał ujawniać nazwiska.

Dorota spojrzała na ostatnią stronę. Przy jednym z wpisów dopisano drobną notą: „przez Rogoźnicę – lądem na Jaworzynę”. Brzmiało to jak plan albo jak ślad, który ktoś zostawił specjalnie dla kogoś, kto kiedyś będzie go szukał.

– Droga, której nie było… – mruknęła. – I ładunek, którego nie nazywano.

Zamknęła dziennik i wsunęła go do teczki.

– Marianna zostaje z nami – w pokoju ciszy i na ścieżce. Ale następny krok prowadzi już drogami. Tymi z map i tymi, których nie ma.

Tomek zerknął na okładkę dziennika i zapisał w swoim zeszycie dwie litery: A.M. Potem dorysował małą lirę i coś na kształt skrzydła – tak, jakby nie mógł się zdecydować.

– Co to? – uśmiechnęła się Dorota.

– Nie wiem jeszcze – odpowiedział uczciwie. – Może instrument. A może… coś, co gra bez dźwięku.

Za oknem zaszumiał wiatr. W parku przysiadł kos i zawołał jak dzwonek. Zegar milczał – jakby zrobił im miejsce na nową opowieść.

Cdn.

Artykuł Przygody Marysieńki – część 20. Ślad, który nie znika pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
https://fundacjamarysienka.org/przygody-marysienki-czesc-20-slad-ktory-nie-znika/feed/ 0
Epidemie i zarazy w Targoszynie – jak radzono sobie z chorobami przed antybiotykami? https://fundacjamarysienka.org/epidemie-w-targoszynie-jak-mieszkancy-wsi-radzili-sobie-z-zarazami/ https://fundacjamarysienka.org/epidemie-w-targoszynie-jak-mieszkancy-wsi-radzili-sobie-z-zarazami/#respond Wed, 30 Jul 2025 07:47:01 +0000 https://fundacjamarysienka.org/?p=1465 Zanim medycyna zaczęła wspierać się antybiotykami, a choroby zakaźne traciły status śmiertelnego zagrożenia, w europejskich wsiach i miastach toczyła się cicha wojna – z zarazą. W […]

Artykuł Epidemie i zarazy w Targoszynie – jak radzono sobie z chorobami przed antybiotykami? pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
Zanim medycyna zaczęła wspierać się antybiotykami, a choroby zakaźne traciły status śmiertelnego zagrożenia, w europejskich wsiach i miastach toczyła się cicha wojna – z zarazą. W Targoszynie również nie brakowało takich momentów. Cofnijmy się więc w czasie i sprawdźmy, jak tutejsi mieszkańcy radzili sobie z epidemiami – od wieku XVI aż po XX.

Plaga zgonów i zakaz chodzenia na targ – epidemia 1572-1584

Pierwsza udokumentowana zaraza nawiedziła Targoszyn już w drugiej połowie XVI wieku. Był to czas niepokojów społecznych i religijnych, ale jak czytamy w monografii wsi, w roku 1572 „wybuchła jednak jeszcze zaraza, o której pisał burmistrz Jawora i pan na Targoszynie Georg von Bock: «W Targoszynie panuje plaga zgonów. W związku z tym zabraniam moim poddanym chodzenia na targ»”.

Zakaz handlu nie powstrzymał jednak rozprzestrzeniania się choroby – aż do 1584 roku notowano wysoką śmiertelność. „W samym Jaworze zmarło z tego powodu 108 ludzi, nie licząc śmiertelnych przypadków w okalających miasto wioskach” – czytamy dalej.

Śmierć po wojnie – zaraza z 1633 roku

Zarazy nie omijały Dolnego Śląska także w XVII wieku. „W roku 1633 wybucha epidemia dżumy, która od Świdnicy przez Strzegom przenosi się do Rogoźnicy – czytamy w monografii. – Umiera wtedy wielu mieszkańców okolicznych miejscowości. W Kostrzy, Rogoźnicy i Targoszynie oraz innych pobliskich miejscowościach odbywają się masowe pochówki”.

Do dziś zachowały się ślady tamtych wydarzeń. Jak pisze autor monografii, Andrzej Wojciech Przytulecki, w pobliżu dworca kolejowego znajduje się masowy grób zmarłych podczas epidemii zarazy w roku 1633 znajdujący się w pobliżu dworca kolejowego pomiędzy Targoszynem i Rogoźnicą. Podczas remontu miejscowego kościoła w latach 90. XX wieku odnaleziono też szczątki ludzkie – „nie były one pochowane w trumnach, lecz rozrzucone w nieładzie”, co też może świadczyć o pochówku ofiar zarazy.

Choroby po wojnach napoleońskich

Wojna, głód i epidemie – to znany w historii zestaw. Po roku 1813, gdy przez Targoszyn przetaczały się wojska francuskie, pruskie i rosyjskie, „nadeszły jeszcze klęski w postaci epidemii zarazy, suszy i ostrej zimy, które ponownie zebrały śmiertelne żniwo pośród tutejszej ludności”. W tym okresie miała też miejsce osobista tragedia nauczyciela Austa, którego wszystkie dzieci zmarły – być może właśnie z powodu epidemii po wojnie lub fali chorób wieku dziecięcego.

Tyfus i cholera po wojnie prusko-austriackiej (1866)

Kolejna fala chorób, tym razem tyfusu i cholery, przyszła po wojnie prusko-austriackiej. Choć nie mamy dokładnych danych o liczbie ofiar, sytuacja była na tyle poważna, że odnotowano ją jako jedno z głównych wydarzeń tamtego roku.

Ostatnia wielka epidemia – tyfus po II wojnie światowej

W latach 1945-46, kiedy trwała ewakuacja ludności niemieckiej, a do Targoszyna przybywali pierwsi polscy osadnicy, wybuchła kolejna epidemia – epidemia tyfusu. Wiadomo, że była ona konsekwencją trudnych warunków sanitarnych po wojnie, braku dostępu do leków i dużej mobilności ludności.

Jak walczono z chorobami?

Zanim medycyna zaczęła podawać szczepionki i antybiotyki, społeczności wiejskie miały swoje sposoby, choć niektóre z nich w obliczu epidemii można raczej nazwać „sposobami”. Były to izolacja, zamykanie targów, modlitwy, domowe sposoby leczenia, a także pomoc zielarek i lokalnych znachorów. Czasem zaraza była interpretowana jako kara boska, a czasem jako „próba” dla ludzi. Niezależnie od wyjaśnień, skutki zawsze były tragiczne.

W obliczu choroby mieszkańcy nie tylko Targoszyna, ale też innych wsi i miast, reagowali z determinacją. Zakazywano zgromadzeń, zamykano się w domach, unikało kontaktów. Było to jedyne dostępne „leczenie” – izolacja i nadzieja.

Epidemie, które ukształtowały lokalną pamięć

Choć dziś po wielu z tych wydarzeń nie został żaden materialny ślad – nie ma tablic, upamiętniających miejsc pochówku czy ofiar – historie przetrwały w dokumentach, przekazach ustnych i… ludzkiej pamięci. Epidemie nie tylko zabijały ludzi – jak widać, zostawiały też ślady w społecznej świadomości i lokalnej historii.

Na tym kończę ten trudny temat, ale w pierwszym tygodniu sierpnia zapraszam na kolejne moje przygody.

Wasza

𝓜𝓪𝓻𝔂𝓼𝓲𝓮ń𝓴𝓪 𝓝𝓸𝓷-𝓟𝓻𝓸𝓯𝓲𝓽

PS Zdjęcie przedstawia maskę karnawałową nazywaną „doktor dżumy”.

Artykuł Epidemie i zarazy w Targoszynie – jak radzono sobie z chorobami przed antybiotykami? pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
https://fundacjamarysienka.org/epidemie-w-targoszynie-jak-mieszkancy-wsi-radzili-sobie-z-zarazami/feed/ 0
Historia nazwy Targoszyn – od Bersdorfu do współczesności https://fundacjamarysienka.org/historia-nazwy-targoszyn-skad-wziela-sie-nazwa-naszej-wsi/ https://fundacjamarysienka.org/historia-nazwy-targoszyn-skad-wziela-sie-nazwa-naszej-wsi/#respond Thu, 17 Jul 2025 07:00:00 +0000 https://fundacjamarysienka.org/?p=1461 Na Dolnym Śląsku, gdzie historia przeplata się z legendami, a kamienie mają więcej do powiedzenia niż niejeden kronikarz, nazwy miejscowości bywają prawdziwą zagadką. Jedną z takich […]

Artykuł Historia nazwy Targoszyn – od Bersdorfu do współczesności pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
Na Dolnym Śląsku, gdzie historia przeplata się z legendami, a kamienie mają więcej do powiedzenia niż niejeden kronikarz, nazwy miejscowości bywają prawdziwą zagadką. Jedną z takich zagadek jest historia nazwy Targoszyn – wsi, która zanim odzyskała swoją polską tożsamość, przez stulecia funkcjonowała jako Bersdorf i w wielu innych wariantach. Przyjrzyjmy się więc, jak zmieniała się nazwa Targoszyna i co mogą oznaczać poszczególne wersje.

Dawna nazwa Targoszyn – skąd się wziął Bersdorf?

Niemiecka nazwa Targoszyna – Bersdorf – może pochodzić od dwóch słów: der Bär (niedźwiedź) i das Dorf (wieś). W dosłownym tłumaczeniu daje to „niedźwiedzią wieś”. To jedna z najczęściej przytaczanych hipotez, która może wskazywać, że w okolicy w przeszłości rzeczywiście spotykano niedźwiedzie – albo że wieś została założona w miejscu, gdzie je widywano. To zjawisko nie było na tych terenach całkiem nierealne, zwłaszcza że jeszcze w średniowieczu duże drapieżniki były obecne na ziemiach Śląska.

Istnieje też alternatywna teoria, według której nazwa Bersdorf wywodzi się od imienia – być może Berold, Berthold lub Beroldus. Tego typu antroponimy (czyli nazwy miejscowości pochodzące od imienia założyciela lub właściciela) są powszechne w niemieckiej toponimii, zwłaszcza na Śląsku, który przez wieki znajdował się w orbicie wpływów niemieckich i czeskich.

Ewolucja nazwy wsi na przestrzeni wieków

Na przestrzeni stuleci wieś występowała pod różnymi nazwami, m.in.:

  • Beroldisdorf,
  • Berensdorf,
  • Berissdorff,
  • Bärsdorf,
  • Baarsdoorf,
  • Beersdorff,
  • Beroldivilla,
  • Bertholdivilla (łacińskie formy),
  • Barschdurf (w gwarze dolnośląskiej).

Tak duża liczba wariantów świadczy nie tylko o zmianach językowych, ale także o różnorodności administracyjnej, kulturowej i politycznej, jaką przechodził region. Nazwy te były zapisywane przez kancelarie czeskie, niemieckie, habsburskie i pruskie – każda w nieco innym brzmieniu.

Po II wojnie światowej – od Bartoszowa do Targoszyna

Po zakończeniu II wojny światowej i zmianie granic państwowych, Targoszyn – jak wiele miejscowości na Dolnym Śląsku – musiał zyskać nową, polską nazwę. Początkowo wieś nazywano Bartoszowem, co mogło mieć związek z podobieństwem brzmieniowym do wcześniejszej niemieckiej nazwy (zaczynającej się na „B”). Problem w tym, że w okolicy istniał już Bartoszówek, co prowadziło do licznych pomyłek.

Na przełomie lat 1947/48 nazwa została więc zmieniona na Targoszyn. Co ciekawe – do dziś nie wiadomo, kto podjął tę decyzję i na jakiej podstawie. Pojawiły się przypuszczenia, że nazwa mogła pochodzić od słowa targ (jako miejsca handlu), ale brak dokumentów potwierdzających taką etymologię. Wśród badaczy historii toponimii Dolnego Śląska pojawiają się głosy, że wiele nazw nadanych w tamtym okresie było tworzonych intuicyjnie, czasem bez znajomości lokalnych tradycji czy kontekstu historycznego.

Jak zmieniały się nazwy miejscowości na Dolnym Śląsku?

Historia Targoszyna nie jest wyjątkiem. Po 1945 roku cała ziemia dolnośląska przeszła intensywny proces zmiany nazw miejscowości. Część z nich przywracano na podstawie dawnych słowiańskich nazw (np. Wrocław – Breslau), inne tworzono zupełnie od nowa, próbując nawiązywać do cech geograficznych, historycznych lub brzmieniowych.

Komisje zajmujące się polonizacją toponimii pracowały w pośpiechu i nie zawsze miały dostęp do rzetelnych źródeł. W efekcie powstało wiele nazw, których etymologia pozostaje dziś niejasna – a Targoszyn jest jednym z takich przypadków.

Dlaczego warto znać historię nazwy Targoszyn?

Nazwy miejscowości to nie tylko etykiety geograficzne – to opowieści. O ludziach, którzy tu żyli, o językach, które się tu przenikały, o kulturze, która zmieniała się przez wieki. Historia nazwy Targoszyn to historia pogranicza, to historia spotkań i przemian. I może właśnie dlatego warto ją pielęgnować – bo w niej zawiera się to, co najcenniejsze: pamięć.

Wasza

𝓜𝓪𝓻𝔂𝓼𝓲𝓮ń𝓴𝓪 𝓝𝓸𝓷-𝓟𝓻𝓸𝓯𝓲𝓽

Artykuł Historia nazwy Targoszyn – od Bersdorfu do współczesności pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
https://fundacjamarysienka.org/historia-nazwy-targoszyn-skad-wziela-sie-nazwa-naszej-wsi/feed/ 0
Historia terapii z udziałem zwierząt https://fundacjamarysienka.org/terapia-z-udzialem-zwierzat-historia-przyklady-i-dzialanie/ https://fundacjamarysienka.org/terapia-z-udzialem-zwierzat-historia-przyklady-i-dzialanie/#respond Thu, 10 Jul 2025 17:09:44 +0000 https://fundacjamarysienka.org/?p=1456 Czyli jak pies, koń i kot zostali terapeutami, zanim jeszcze powstały gabinety z kozetkami Jeszcze zanim człowiek wymyślił terapię poznawczo-behawioralną, zanim zasiadł na krześle naprzeciwko terapeuty, […]

Artykuł Historia terapii z udziałem zwierząt pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
Czyli jak pies, koń i kot zostali terapeutami, zanim jeszcze powstały gabinety z kozetkami

Jeszcze zanim człowiek wymyślił terapię poznawczo-behawioralną, zanim zasiadł na krześle naprzeciwko terapeuty, a obok zapłonęła świeca sojowa o zapachu sosny i szans na nowe życie – był… koń. Tak, dobrze czytacie – koń. A potem pies. A jeszcze później kot. Bo zanim terapia z udziałem zwierząt zyskała swoją obecną nazwę i całą naukową otoczkę, zwierzęta po prostu były obok ludzi – towarzyszyły, wspierały, leczyły.

I dziś zabiorę Was w podróż przez historię tej niezwykłej formy pomocy.

Od Hipokratesa do sierocińca

Zaczęło się… jak zwykle – dawno temu. Już w starożytnej Grecji Hipokrates polecał jazdę konną jako „naturalną gimnastykę wzmacniającą ciało i ducha” – i w sumie trudno się z nim nie zgodzić. W XVIII wieku w Anglii William Tuke, właściciel szpitala psychiatrycznego w Yorku, jako jeden z pierwszych wpadł na pomysł, że opieka nad królikami czy ptakami może przynieść ulgę osobom cierpiącym psychicznie. I rzeczywiście – przynosiła. Pacjenci łagodnieli, stawali się bardziej otwarci, zaczynali rozmawiać. Jak pisze Fundacja SOS dla Zwierząt, była to forma wsparcia jeszcze pozbawiona metodologii, ale działająca w praktyce[i].

Levinson, czyli pies w gabinecie

Przenieśmy się do XX wieku. W 1953 roku amerykański psycholog dziecięcy Boris Levinson zabrał na spotkanie z pacjentem swojego psa o imieniu Jingles. I… zdarzył się cud. Dziecko, które do tej pory nie chciało mówić, zaczęło komunikować się z czworonogiem, a potem z terapeutą. Levinson zrozumiał, że zwierzę może być pomostem między człowiekiem a jego lękami. W 1961 roku po raz pierwszy użył określenia „pet therapy”, a jego badania zapoczątkowały współczesną animaloterapię/zwierzoterapię[ii].

Polska. Od Lasek do fundacji

W Polsce początki dogoterapii sięgają lat 80. XX wieku. Za pionierkę tej dziedziny uważa się Marię Czerwińską, która w 1987 roku zapoczątkowała działania w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach. Wkrótce powstały organizacje, takie jak Fundacja CZE‑NE‑KA, a w 2004 roku utworzono Polski Związek Dogoterapii.

Od psa do kota – różne formy zooterapii

Terapia z udziałem zwierząt to nie tylko pies i koń. Różne gatunki przynoszą różne korzyści – i różne emocje.

  • Dogoterapia – psy pomagają dzieciom z autyzmem, osobom z niepełnosprawnościami ruchowymi i seniorom z demencją.
  • Hipoterapia – czyli leczenie z udziałem koni. Działa na zmysł równowagi, napięcie mięśniowe i integrację sensoryczną. W Polsce oficjalnie uznana od 1992 roku, dzięki działalności Polskiego Towarzystwa Hipoterapeutycznego.
  • Felinoterapia – tak, koty też pomagają. Ich mruczenie działa uspokajająco, a delikatny kontakt wspiera dzieci i osoby starsze w stanach depresyjnych i lękowych.

Co daje terapia z udziałem zwierząt?

Zwierzęta nie pytają o diagnozę. Nie oceniają. Ich obecność wpływa na:

  • obniżenie poziomu kortyzolu (hormonu stresu),
  • stabilizację ciśnienia krwi i rytmu serca,
  • wzrost poziomu oksytocyny – hormonu bliskości,
  • poprawę nastroju, empatii i komunikacji.

Potwierdzają to liczne badania, które wskazują na mierzalne efekty terapeutyczne kontaktu z psem, koniem czy kotem.

A co ze zwierzętami?

Nie można zapomnieć o jednym: terapeuta na czterech łapach też ma uczucia. Dlatego współczesne standardy jasno określają zasady dobrostanu zwierząt w terapii. Zwierzę musi być szkolone, regularnie badane, mieć przerwy i… wolność wyrażenia „nie mam dziś nastroju”.

Historia terapii z udziałem zwierząt to historia bliskości. Przez wieki zmieniały się metody, pojęcia i techniki, ale jedno pozostało niezmienne: obecność zwierząt zawsze pomagała człowiekowi – niezależnie od tego, czy był rycerzem wracającym z bitwy, czy dzieckiem ze spektrum autyzmu.

Więc może warto dziś, zamiast tylko poczytać o zooterapii, po prostu… pogłaskać psa?

Wasza

𝓜𝓪𝓻𝔂𝓼𝓲𝓮ń𝓴𝓪 𝓝𝓸𝓷-𝓟𝓻𝓸𝓯𝓲𝓽


[i] Źródło: https://fundacjasosdlazwierzat.org/animaloterapia/

[ii] Giermaziak W., Fryzowska-Chrobot I., Terapie z udziałem zwierząt w leczeniu i rehabilitacji chorych i niepełnosprawnych, online: https://www.czytelniamedyczna.pl/6291,terapie-z-udzialem-zwierzat-w-leczeniu-i-rehabilitacji-chorych-i-niepelnosprawnych.html, dostęp: 7.07.2025

Artykuł Historia terapii z udziałem zwierząt pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
https://fundacjamarysienka.org/terapia-z-udzialem-zwierzat-historia-przyklady-i-dzialanie/feed/ 0
Przygody Marysieńki – część 19. Dzieci niewidzialne https://fundacjamarysienka.org/przygody-marysienki-czesc-19-dzieci-niewidzialne/ https://fundacjamarysienka.org/przygody-marysienki-czesc-19-dzieci-niewidzialne/#respond Thu, 03 Jul 2025 16:48:28 +0000 https://fundacjamarysienka.org/?p=1453 Park wydawał się dziś cichszy niż zwykle. W cieniu wysokich drzew, tuż przy murze, gdzie kiedyś rósł ogród ziołowy, świat wyglądał inaczej – jakby czas cofnął […]

Artykuł Przygody Marysieńki – część 19. Dzieci niewidzialne pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
Park wydawał się dziś cichszy niż zwykle. W cieniu wysokich drzew, tuż przy murze, gdzie kiedyś rósł ogród ziołowy, świat wyglądał inaczej – jakby czas cofnął się o kilkadziesiąt lat. Dorota, Maria i Łukasz przystanęli w miejscu, gdzie wcześniej odnaleźli znak dłoni i kamienny stół. Nieopodal rozciągały się resztki dawnych zabudowań folwarcznych – niskie, zrujnowane budynki z czerwonej cegły, niemal wchłonięte przez roślinność. Ich dachy dawno już się zapadły, a drzwi i okna zniknęły, pozostawiając jedynie puste otwory.

– Tu przyprowadzano dzieci z zakładu św. Jadwigi – powiedziała cicho Maria. – Nie wszystkie. Tylko te, które wymagały „ciszy”. Cokolwiek to znaczyło.

– Może były zbyt niespokojne? – zastanowił się Łukasz. – Albo po prostu… inne?

Dorota nie odpowiedziała. W dłoniach trzymała zeszyt Marianny Neubauer – ten sam, który odnaleźli za drzwiami bez klamki. Na jednej ze stron widniał rysunek dłoni z uniesionymi palcami, przypominający gest otwartego serca. Pod spodem: „Nie każde dziecko mówi. Ale każde chce być usłyszane.”

Niewidzialni

Wnętrze zrujnowanego budynku kryło więcej niż się spodziewali. W kącie leżała niewielka, zardzewiała skrzynka – być może dawna apteczka. W środku – garść pogniecionych kartek i oprawiony w płótno notes z inicjałami „M. N.”.

Dorota usiadła ostrożnie na resztkach kamiennego progu i zaczęła czytać na głos:

– „Niektóre dzieci nie wiedzą, że są niewidzialne. Po prostu żyją, czekając, aż ktoś je zauważy.”

Na kolejnych stronach znajdowały się krótkie opisy dzieci. Bez nazwisk. Tylko imiona. Paul, który mówił tylko do psa. Greta, która pisała litery na piasku. Emilka, która znała język ciszy, choć nikt jej go nie uczył.

– To były dzieci niewidzialne – powiedziała Dorota. – Te, które system nie umiał objąć. Które nie pasowały do schematów. Które czasem wcale nie były chore… tylko zbyt ciche, zbyt niespokojne albo zbyt… inne.

W jednej z notatek Marianna wspominała o „lekcjach wśród mięty i tymianku”, o „czytaniu ust” i „słuchaniu dotykiem”. Dzieci uczyły się w ogrodzie, który dawał im spokój. I Marianna była tą, która ich słuchała, a właściwie słuchała sercem, bo dzieci te były często nieme.

Marysieńka i zeszyt pamięci

Wieczorem Dorota znów usiadła przy biurku. Światła w parku dawno już zgasły, a przez uchylone okno wpadało tylko lekkie światło księżyca. Przed nią leżał zeszyt Marianny.

– Miała w sobie coś niezwykłego – szepnęła Dorota, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.

– Bo widziała tych, których nikt nie chciał widzieć – odpowiedział cicho głos tuż za nią.

Marysieńka. Pachniała lawendą, jak zawsze.

– A ci, którzy są niewidzialni, zostawiają najmocniejsze ślady. Tylko trzeba wiedzieć, gdzie patrzeć – dodała.

Dorota podniosła głowę. Marysieńka trzymała w dłoniach metalową tabliczkę – tę, którą znaleźli wcześniej przy dawnym stole w ogrodzie.

– „Nauka wymaga ciszy. A cisza – odwagi.” – przeczytała Dorota.

– To było motto Marianny – potwierdziła Marysieńka. – Ale nie tylko jej. Zobaczycie, że cisza to nie koniec. To początek.

Zniknęła, zostawiając po sobie tylko ciepły powiew i echo słów.

Niezrealizowana droga

Nazajutrz Maria przyniosła Dorocie kopię mapy z końca XIX wieku. Na papierze, pożółkłym i kruchym, widać było wyraźny plan drogi… prowadzącej przez sam środek parku. Miała łączyć Targoszyn z nieistniejącym dziś już gościńcem. Nigdy jej nie zbudowano.

– Baron kupił teren i oddał go pod inną drogę – powiedziała Maria. – Ale ta tu… wygląda, jakby ją ktoś szkicował nie dla urzędników, tylko… dla siebie.

Dorota zamilkła. W jej głowie powracało jedno zdanie z zeszytu Eryka:

„Niektórzy podążali drogą, której nie ma na mapach.”

Podniosła wzrok znad planu i spojrzała w stronę okna. W jej myślach pojawił się obraz – dziecko idące ścieżką wśród wysokich traw, z zeszytem w dłoniach.

Nie była to droga z asfaltu. Ale była prawdziwa.

Cdn.

Artykuł Przygody Marysieńki – część 19. Dzieci niewidzialne pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
https://fundacjamarysienka.org/przygody-marysienki-czesc-19-dzieci-niewidzialne/feed/ 0
Wakacje dawniej – dzieciństwo na przełomie XIX i XX wieku https://fundacjamarysienka.org/wakacje-dawniej-dziecinstwo-na-przelomie-xix-i-xx-wieku/ https://fundacjamarysienka.org/wakacje-dawniej-dziecinstwo-na-przelomie-xix-i-xx-wieku/#respond Mon, 30 Jun 2025 17:49:00 +0000 https://fundacjamarysienka.org/?p=1449 Lato – dziś kojarzy nam się z koloniami, wyjazdami nad morze, lody pistacjowe i krem z filtrem. Ale jak wyglądały wakacje dzieci sto, sto dwadzieścia lat […]

Artykuł Wakacje dawniej – dzieciństwo na przełomie XIX i XX wieku pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
Lato – dziś kojarzy nam się z koloniami, wyjazdami nad morze, lody pistacjowe i krem z filtrem. Ale jak wyglądały wakacje dzieci sto, sto dwadzieścia lat temu, gdy Polska była pod zaborami, a Dolny Śląsk należał do Prus? Cofnijmy się w czasie i przyjrzyjmy się temu, jak dzieci spędzały letnie miesiące – bez TikToka, ale za to z wiadrem ziemniaków i rękami pełnymi malin. Oj, ja to doskonale pamiętam…

Między nauką a pracą

Dzieci na przełomie XIX i XX wieku miały o wiele mniej beztroskich chwil niż współczesne maluchy. Obowiązek szkolny obowiązywał, ale edukacja kończyła się zazwyczaj na poziomie podstawowym – a i to nie zawsze. W miastach dzieci częściej chodziły do szkół, na wsiach – zwłaszcza tych biedniejszych – szkoła przegrywała z obowiązkami domowymi i polowymi. A kiedy kończył się rok szkolny, zaczynał się… sezon prac rolnych.

Lato w gospodarstwie

Dla wielu dzieci mieszkających na wsi lato oznaczało intensywną pomoc w gospodarstwie. Maluchy zajmowały się pilnowaniem młodszego rodzeństwa, wypasem bydła, zbieraniem ziół i owoców leśnych. Starsze dzieci pomagały przy żniwach, karmiły zwierzęta, nosiły wodę z pobliskiej studni. Praca była ciężka, ale wykonywana wspólnie – dzieci, rodzice, dziadkowie – co budowało silne więzi i poczucie wspólnoty. A po pracy? Zamiast basenu – rzeka lub sadzawka. Zamiast lodziarni – jagody z lasu.

Dzieciństwo w rytmie natury

Choć obowiązków nie brakowało, dzieci miały też swoje małe przyjemności. Bieganie boso po łące, budowanie tam na potoku, zbieranie polnych kwiatów czy słuchanie opowieści starszych przy ognisku – to były ich atrakcje. Codzienność była pełna kontaktu z przyrodą i działała kojąco – dziś powiedzielibyśmy: jak naturalna terapia sensoryczna.

W miastach było inaczej

W większych miastach Dolnego Śląska sytuacja wyglądała nieco inaczej. Klasa robotnicza, która stanowiła znaczną część społeczeństwa, często nie miała możliwości wysłania dzieci na wieś. Zdarzało się, że dzieci pracowały w warsztatach, fabrykach lub jako pomoc domowa. Zamożniejsze rodziny pozwalały sobie na wysłanie dzieci na letniska – do krewnych na wsi lub do pensjonatów w górach.

Pierwsze kolonie

Pod koniec XIX wieku zaczęto dostrzegać potrzebę organizowania wypoczynku dla najmłodszych, zwłaszcza z biedniejszych rodzin. W 1872 roku w Niemczech (do których należał wówczas Dolny Śląsk) powstało Stowarzyszenie Kolonii Wakacyjnych, które organizowało wyjazdy dla dzieci z miast na wieś. Były to praprzodkinie dzisiejszych kolonii – zorganizowane, choć bardzo skromne wyjazdy, często prowadzone przez nauczycieli i księży.

Echa tych inicjatyw dotarły także na tereny dzisiejszej Polski, również na Dolny Śląsk. Choć kolonie były z początku dostępne głównie dla dzieci niemieckich, z czasem dołączali także uczniowie szkół katolickich czy parafialnych. Były to wyjazdy krótkie, ale dla wielu dzieci – pierwsza okazja, by zobaczyć inne miejsce niż własna wieś.

Zamiast smartfona – pamiętnik

Dzieci z tamtego okresu nie miały telefonów ani internetu. Ale nie oznacza to, że nie dokumentowały wakacji. Popularne były pamiętniki, zeszyty pełne rysunków i zapisków. Dziewczynki szyły lalki z gałganków, chłopcy wycinali figurki z drewna. Zabawy były inne – ale równie ważne i rozwijające.

Jak widać, dzieciństwo na przełomie XIX i XX wieku było trudniejsze, ale pełne bliskości, natury i wspólnoty, czego często brak dzieciom współcześnie. Dlatego może właśnie teraz, kiedy mamy kolejne wakacje, warto czasem wyłączyć Wi-Fi i poczuć się jak dziecko sprzed stu lat?

Wasza

𝓜𝓪𝓻𝔂𝓼𝓲𝓮ń𝓴𝓪 𝓝𝓸𝓷-𝓟𝓻𝓸𝓯𝓲𝓽

Artykuł Wakacje dawniej – dzieciństwo na przełomie XIX i XX wieku pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
https://fundacjamarysienka.org/wakacje-dawniej-dziecinstwo-na-przelomie-xix-i-xx-wieku/feed/ 0
Jak wyglądało życie codzienne w średniowiecznym Targoszynie? https://fundacjamarysienka.org/codzienne-zycie-w-sredniowiecznym-targoszynie-jak-zyli-nasi-przodkowie/ https://fundacjamarysienka.org/codzienne-zycie-w-sredniowiecznym-targoszynie-jak-zyli-nasi-przodkowie/#respond Sat, 21 Jun 2025 12:33:54 +0000 https://fundacjamarysienka.org/?p=1444 Kochani, dziś podróżujemy w czasie – bez wehikułu, ale za to z dokumentami w ręku – by zajrzeć do Targoszyna sprzed wielu stuleci. Nie będzie to […]

Artykuł Jak wyglądało życie codzienne w średniowiecznym Targoszynie? pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
Kochani, dziś podróżujemy w czasie – bez wehikułu, ale za to z dokumentami w ręku – by zajrzeć do Targoszyna sprzed wielu stuleci. Nie będzie to historia o rycerzach i księżniczkach, choć i rycerze się przewiną. Opowiemy o tych, którzy budzili się bladym świtem, jedli skromnie, bali się zimy i… błota. Bo średniowieczny Targoszyn to świat niełatwy, ale zaskakująco barwny.

Władza, obowiązki i sąd w chacie

Władzą w średniowiecznym Targoszynie nie był ani król, ani rycerz na białym koniu – tylko sołtys. Funkcja ta była dziedziczna, a jej posiadacz miał obowiązki administracyjne i sądowe. Zajmował się podatkami, daninami i obowiązkowymi dostawami. Mimo że sam z podatków był zwolniony, nie mógł sprzedawać swojej ziemi – chyba że sam książę mu na to pozwolił.

Zasiadał też w sądzie, który rozpatrywał lokalne sprawy: kradzieże, bójki, dziedziczenie. Brzmi jak niezła odpowiedzialność, zwłaszcza że chłopi, podlegający gminie, musieli raz w roku odpracować trzy dni ze swoim zaprzęgiem w majątku „jaśnie pana”.

Chata, która nie chroniła przed zimą

Średniowieczny dom? Drewniany, skromny i niegrzany. Ogień płonął w palenisku, dym szedł przez drewnianą rurę. Gospodarz żył w ciągłym strachu, że jedno nieuważne dmuchnięcie w żar zamieni dom w pochodnię.

Zimą było tak zimno, że mieszkańcy z utęsknieniem czekali na wiosnę. Dzień zaczynano o 5:00 rano, „obiad” jedzono o 9:00, a wieczór rozpoczynał się… o 16:00.

Co jadano (i za ile)

Na stole królowały zboża, warzywa i to, co udało się zebrać. Mięso było rzadkością. A jeśli ktoś miał ochotę na pieprz, to musiał sięgnąć głęboko do sakiewki – funt tej przyprawy kosztował tyle, co cielak. Kopa jaj w maju kosztowała nieco ponad grosz, ale w listopadzie już cztery razy więcej.

Przyprawy były drogie, bo przyjeżdżały z odległych krain. Srebro było główną walutą, a płótno sprzedawano na łokcie.

Moda nie taka straszna

Codzienna odzież była prosta: spodnie i bluza u mężczyzn, spódnica i stanik u kobiet. Koszula – obowiązkowa u wszystkich. Buty ze skóry, kapelusz z filcu lub słomy. Ale na święta… och, wtedy się działo. Rajstopy w kolorowe wzory, futrzane spódnice, ozdobne rękawiczki. Dziewczęta zakładały wieńce – i nie, nie takie na głowę jak dziś na festiwalach, ale prawdziwe symbole dziewczęcości.

Święto – okazja do wszystkiego

Każda zmiana pory roku, każda uroczystość kościelna była pretekstem do świętowania. Procesje, aktorzy, kuglarze, relikwie, wędrowcy z opowieściami – wszystko to tworzyło barwną mozaikę średniowiecznego życia. Święta to był też czas jedzenia lepszego niż na co dzień – pieczenie, raki, ciasta z przyprawami.

Błoto, które pochłonęło furmana

A jak się poruszać po Targoszynie? No cóż… główna droga w niektórych porach roku zamieniała się w bagno. Tak głębokie, że – jak głosi legenda – pewien furman zapadł się w błocie razem z wozem. Od tamtej pory ponoć czasami słychać jego jęki: „Pomóżcie mi!”.

Rycerze nie zawsze rycerscy

Choć rycerze zwykle kojarzą się z honorem i godnością, ci z okolic Targoszyna potrafili napsuć krwi. Nazwiska takie jak Konrad Świnka, Konrad von Nimptsch czy Radek były dobrze znane – i nie zawsze w pozytywnym kontekście.

Zgoda mimo różnic

W średniowiecznym Targoszynie żyli obok siebie Polacy, Czesi i Niemcy. Choć bywały wojny i konflikty, zwykli ludzie żyli raczej w zgodzie. Niemieccy osadnicy przejmowali tutejsze tradycje, a z języka polskiego trafiły do niemieckiego słowa takie jak „Kretscham” (karczma) czy „Gurken” (ogórki) .

Jak widzicie, średniowieczny Targoszyn to miejsce proste, ale nie nudne. Pełne zapachu paleniska, śmiechu z jarmarków i błota, które mogło pochłonąć furmana. To opowieść nie o bitwach i królach, ale o tych, którzy codziennie walczyli z zimnem, głodem i… ceną pieprzu.

Wasza

𝓜𝓪𝓻𝔂𝓼𝓲𝓮ń𝓴𝓪 𝓝𝓸𝓷-𝓟𝓻𝓸𝓯𝓲𝓽

Artykuł ten powstał na podstawie „Monografii Targoszyna” autorstwa Andrzeja Wojciecha Przytuleckiego, która niezmienne jest dla mnie inspirującym źrodłem wiedzy: https://media.msciwojow.pl/m/monografia_targoszyna.pdf

Artykuł Jak wyglądało życie codzienne w średniowiecznym Targoszynie? pochodzi z serwisu Fundacja Marysieńka.

]]>
https://fundacjamarysienka.org/codzienne-zycie-w-sredniowiecznym-targoszynie-jak-zyli-nasi-przodkowie/feed/ 0