Moi Najdrożsi,
Piszę do Was z pachnącego wiosną zakątka parku, gdzie ziemia aż drży z niecierpliwości, żeby coś wykiełkowało. Ptaki śpiewają, jakby ćwiczyły do konkursu Eurowizji, a wiatr co chwilę niesie do mnie zapach wilgotnej trawy i… no dobrze, czasem jajek w majonezie z kuchni sąsiadów…
Wiecie, że jako duch nie muszę stać w kolejkach, kaszleć w samolotach ani pakować walizek? Wystarczy, że pomyślę – i hop! Już jestem w Japonii, Norwegii albo w kuchni babci z 1932 roku. Takie przywileje ducha pałacowego – latam, kiedy chcę, i zbieram opowieści jak pisanki do koszyczka.
I właśnie dlatego dziś zabieram Was w podróż – nie tylko dookoła świata, ale i w głąb tego, co dla wielu z nas (ale nie dla wszystkich – i to też ważne!) oznacza Wielkanoc.
Bo jak to jest? W Targoszynie pachnie żurkiem, we Wrocławiu dzwonią kościelne dzwony, w Poznaniu dzieci szukają zajączka w trawie… a tymczasem:
Z kolei w dawnych pałacach? Ach, tam Wielkanoc była okazją do noszenia najlepszych kapeluszy, rozkładania serwetek w kształcie królików i – oczywiście – otwierania wielkich zeszytów z przepisami. Ale ja, Marysieńka, zawsze lubiłam wielkanoc ludzi zwykłych – tych, co sadzili rzeżuchę w skorupkach, szykowali zakwas do żurku i robili święconkę z sercem, choć czasem bez szynki. Ale jajka zawsze były!
No właśnie. Bo przecież nie każdy z Was obchodzi Wielkanoc. I to jest zupełnie w porządku.
Niezależnie od wiary (lub jej braku), kultur, pochodzenia czy tradycji – wiosna i tak przychodzi. Zmiana i tak się dzieje. Światło wraca. Ptaki śpiewają. I dusza – nawet ta najbardziej zmęczona – może poczuć, że znowu chce się oddychać.
Dlatego Wielkanoc – choć dla wielu związana z religią – może być też świętem życia, odnowy, bliskości, prostoty. Takim osobistym „restartem”, jak wcisnąć przycisk na wiosnę w środku siebie.
W naszym parku robi się coraz bardziej zielono. Ludzie przychodzą na spacery, ptaki śpiewają jakby z radości, że znowu mają widownię, a Platan Miłości jak zwykle za długo zastanawia, czy już wypuścić pierwsze pąki…
I choć ja, jako duch, już nie szykuję mazurków (choć miałam kiedyś świetny przepis na mazurek z wiśniami i nutą lawendy), to z całego serca życzę Wam jednego:
Niech te dni – świąteczne, wolne, spokojne albo zupełnie zwyczajne – będą pełne dobra. Takiego najprostszego. Ciepłego. Codziennego.
I niech Wam zakiełkuje coś nowego – w głowie, w sercu albo w doniczce.
Z koszyczkiem uśmiechów, garścią zajączków i wiosennym podmuchem zza wiekowego buka Wasza
𝓜𝓪𝓻𝔂𝓼𝓲𝓮ń𝓴𝓪 𝓝𝓸𝓷-𝓟𝓻𝓸𝓯𝓲𝓽