Śnieg padał nieprzerwanie od nocy, otulając Targoszyn miękką, białą kołdrą. Dorota stała w kuchni, wpatrując się w wirujące płatki, bo śnieg coraz częściej uchodził za „pogodę luksusową”. Zrobiła gorącą herbatę i czekała na Marię i Łukasza, którzy mieli przyjechać, aby porozmawiać o planach Fundacji Marysieńka na kolejny rok. Tomek bawił się w salonie, układając drewniane klocki.
– Mamo, dlaczego nie mamy choinki jak w bajkach? – unosząc głowę zapytał Tomek, z którym niedawno oglądała w telewizji jakąś starą animowaną wersję „Dziadka do orzechów”. – Takiej wielkiej, ze świeczkami i cukierkami.
Dorota uśmiechnęła się. – Kiedyś wszystko wyglądało inaczej, ale to nie znaczy, że dzisiaj jest gorzej. Świat się zmienia i idzie do przodu…
Nim zdążyła dokończyć, rozległ się dzwonek do drzwi. Maria i Łukasz wpadli do środka, strzepując śnieg z płaszczy.
– Co za zima! – zaśmiała się Maria. – Jak z naszego dzieciństwa!
– Idealna na święta – dodał Łukasz, stawiając na stole kosz z piernikami.
– Wiesz, co, Dorotko… – zaczęła Maria – znalazłam w pałacowym schowku coś ciekawego. Przyniosłam ze sobą.
Maria wyciągnęła z torby kilka starych, ręcznie robionych ozdób choinkowych: delikatne, słomiane gwiazdki, jabłuszka pokryte cienką warstwą wosku i małe, wypiekane figurki aniołków.
– To tradycyjne ozdoby, ale… ale jak one się zachowały w takim stanie do dzisiaj? – szepnęła Dorota z takim samym zachwytem, jak zaskoczeniem.
– Przecież my to znamy! – rozległ się nagle znajomy, figlarny głos.
Dorota odwróciła się gwałtownie. Na progu stała Marysieńka, otoczona lekką mgiełką, która skrzyła się jak śnieg w świetle księżyca. Maria i Łukasz stali i patrzyli na nią, jak zaczarowani, bo pierwszy raz zobaczyli ducha Marysieńki.
– Gotowi na prawdziwe święta? – spytała Marysieńka, spoglądając na nich z uśmiechem.
– Prawdziwe? – powtórzyła Dorota, czując dziwne ciepło w sercu.
– Zaraz zobaczycie! – Marysieńka uniosła rękę i pstryknęła palcami.
Wszystko nagle zawirowało, a Dorota, Maria i Łukasz poczuli, jak ogarnia ich dziwne, przyjemne uczucie lekkości. Kiedy otworzyli oczy, stali na progu pałacu. Ale coś było nie tak. Ich ręce były mniejsze, głosy wyższe, a portal, który tak dobrze znali, był o wiele większy niż zwykle…
– Co się stało? – pisnęła Maria, spoglądając na swoje małe dłonie.
– Jesteśmy znów dziećmi! – zaśmiał się radośnie Łukasz, patrząc na Dorotę, która wyglądała na może dziesięcioletnią dziewczynkę.
W tej samej chwili drzwi pałacu otworzyły się szeroko, a do środka wsunęła się prawdziwa świąteczna magia. Z wnętrz dobiegał gwar głosów, zapachy pierników, miodu i korzennego wina. W holu stała ogromna choinka, na której wisiały jabłka, świeczki i ręcznie robione ozdoby.
– Witamy w Targoszynie z moich czasów, kochani – szepnęła Marysieńka. – Czas na święta, kiedy magia była naprawdę magią!
Pałac był pełen ludzi. Służba uwijała się w kuchni, piekąc pierniki i przygotowując Schlesisches Himmelreich, czyli Śląskie Niebo. Było to duszone mięso z sosem owocowym z korzennymi przyprawami, które podawano z kluskami. Na długim stole pojawiły się też karp w migdałach i aromatyczna kutia z makiem, miodem i orzechami.
– Zobaczcie, jakie to piękne! – pisnęła Maria, podziwiając sposób podania i wdychając zapach świątecznych wypieków.
Dorota stała jak zaczarowana. Obserwowała kobiety, które starannie układały na stole maślane ciasteczka w kształcie gwiazdek i polewały je lukrem.
– Wszystko wygląda, jakby było robione z miłością – powiedziała Dorota.
Marysieńka przytaknęła. – Bo tak właśnie było. W tamtych czasach święta to był czas bliskości, wspólnej pracy i radości z małych rzeczy.
Kiedy nadeszła wigilia, pałac wypełnił się śpiewem kolęd. Dzieci z pałacu i okolicznych domostw biegały wokół choinki, śmiejąc się i podziwiając jej piękno. Dorota, Maria i Łukasz, którzy wciąż znajdowali się w swoich ciałach z dzieciństwa, poczuli, jak ich serca wypełnia radość i ruszyli do zabawy razem z innymi dziećmi.
Śmiali się tak i tańczyli wokół choinki, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że oni i te inne dzieci mówią innymi językami.
Marysieńka stała i patrzyła na nich z uśmiechem.
– Mam nadzieję, że przypomnieliście sobie, jak to jest być dzieckiem. Te święta są właśnie o tym. Nie zapomnijcie! – powiedziała nagle Marysieńka i dodała: – A to dla was – i wręczyła każdemu z nich małe pakunki owinięte w lniane płótno.
– Co to jest? – spytał Łukasz.
– Pamiątka – odpowiedziała Marysieńka. – Nie zapomnijcie, że magia świąt to coś, co zabiera się ze sobą, niezależnie od czasu i miejsca.
Gdy tylko skończyły się kolędy, świat znów zawirował. Dorota, Maria i Łukasz znaleźli się z powrotem w salonie Doroty, znów w swoich dorosłych ciałach. Obok nich stał Tomek, który przyglądał się im ze zdumieniem.
– Mamo, co się stało? – spytał.
Dorota uśmiechnęła się i rozwinęła lniany pakunek. W środku była ręcznie wykonana ozdoba choinkowa: delikatna gwiazda ze słomy, dokładnie taka, jaką widziała w pałacu.
– To magia świąt, synku – szepnęła Dorota, ocierając łzę wzruszenia. – Prawdziwa magia, która przetrwała przez wieki.
Tego wieczoru Dorota, Maria, Łukasz i Tomek postanowili pójść do parku i zamiast choinki, ubrać Platana Miłości wykorzystując wszystkie stare i nowe ozdoby, światełka co im się tam nawinęło. Śnieg skrzypiał pod ich butami, gdy tak kręcili się wokół platana, jak przed chwilą dzieci wokół choinki, a drzewo wydawało się szumieć ulubioną pastorałkę ich wszystkich „Jest taki dzień…” To prawda. Tylko jeden, raz do roku…
Potem wrócili do Doroty i pijąc herbatę chrupali jeszcze nie do końca miękkie świąteczne pierniczki. Uśmiechali się do siebie, a każdy z nich w duchu uśmiechał się też do Marysieńki. Wiedzieli już, że pewnego pięknego dnia pałac w Targoszynie znów wypełni się śmiechem i radością – dokładnie tak, jak za czasów Marysieńki…
Cdn.