Platan zrzucił w tym roku rekordową ilość liści. „Pewnie chciał zrzucić z siebie niesmak udziału w mało przejrzystym konkursie na Drzewo Roku” – pomyślała w duchu Dorota. Było pogodne piątkowe wczesne popołudnie. Wracała właśnie z Tomkiem ze spaceru po pałacowym parku, gdy chłopiec zatrzymał się nagle przy dużej stodole, która przylegała do głównych zabudowań majątku.
– Mamo, możemy tam zajrzeć? – zapytał, wskazując na budynek.
Stodoła od dłuższego czasu była w remoncie. Dach już naprawiono, ale wnętrze wciąż skrywało miejsca, do których jeszcze nie dotarła ekipa budowlańców, a w tych miejscach można się było natknąć na różne zakurzone przedmioty z dawnych lat. Dorota początkowo zawahała się, ale widząc błagalne spojrzenie Tomka, skinęła głową. Synek zaciągnął ją pod drzwi spichlerza.
– Tylko na chwilę – powiedziała, otwierając niewielkie drewniane drzwi.
W środku powitał ich zapach starego drewna i słomy. Wspięli się po dość dobrze zachowanych schodach aż na samo poddasze. W półmroku zauważyli, że w rogu stały jakieś skrzynie i narzędzia, które zapewne należały do dawnych mieszkańców pałacu. Tomek natychmiast podbiegł do jednej z nich i zaczął grzebać w jej zawartości.
– Mamo! Zobacz, coś tu jest! – zawołał po chwili, wyciągając spod sterty materiałów płótno w drewnianej ramie.
Dorota podeszła bliżej i ostrożnie wzięła obraz do rąk. Był pokryty kurzem, który zdmuchnęła. Przedstawiał kobietę w eleganckiej sukni stojącą z parasolką pod platanem na tle pałacu. Na odwrocie widniał wyblakły napis: „Johann Heinrich Gärtner – grudzień 1902”. Zmarszczyła brwi, przeczuwając, że właśnie natrafili na coś istotnego. Podekscytowana równie jak jej syn, Dorota postanowiła zabrać obraz do domu, odkurzyć go i przeprowadzić małe „śledztwo”.
– Mamo, cały czas jest tutaj coś do odkrycia – cieszył się podskakując w drodze powrotnej. – To na pewno duch babci Marysieńki nam to wszystko zsyła. Dorota tylko uśmiechnęła się w przestrzeń na te słowa.
Tego wieczoru Dorota długo wpatrywała się w podpis na odwrocie obrazu. Imię i nazwisko wydawały się znajome, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie je słyszała albo widziała. Postawiła obraz w salonie obok kominka i przysiadła na kanapie z filiżanką herbaty.
Ciszę przerwał cichy szelest. Powietrze wokół niej lekko zadrżało, a znajomy zapach lawendy wypełnił pomieszczenie.
– Już czas, Dorotko – rozległ się spokojny głos Marysieńki, która jak zawsze pojawiła się bezszelestnie.
– Niech zgadnę. Coś o tym wiesz? – zapytała Dorota, wskazując na obraz.
Marysieńka podeszła bliżej i lekko dotknęła ramy.
– Tak. Johann był gościem pałacu – powiedziała cicho. – Malował portret baronowej Luizy. Ale kiedy ukończył swoje dzieło, obraz zniknął.
Dorota spojrzała na ducha z zaskoczeniem. – Zniknął? Jak to?! Przecież trzymam go w rękach.
Marysieńka uśmiechnęła się delikatnie. – No, nie całkiem. Zniknął… tylko na chwilę. Pamiętasz, że w młodości lubiłam malować.
– Pamiętam, pamiętam – odpowiedziała Dorota. – Chodzą słuchy, że Twój portret, który jest w logo fundacji, to tak naprawdę autoportret. A właśnie! Jak to było na… – Marysieńka przerwała jej w pół słowa.
– To niech pozostanie moją słodką tajemnicą – uśmiechnęła się. – Duchy też muszą jakieś mieć! Ale tajemnicę zniknięcia tego obrazu już Ci zdradzę. Ten pan malarz był bardzo roztrzepany i ciągle zapominał, w którym pomieszczeniu zostawił poprzedniego dnia sztalugę i farby. Któregoś dnia zabrałam go więc na strych w spichlerzu i… jak się dobrze przyjrzysz, to zobaczysz, że coś do niego domalowałam. A teraz znikam! Do zobaczenia. Jak już znajdziesz ten mały szczegół, to ja znajdę Ciebie. Pa!
Odnaleziony szczegół
Następnego dnia Dorota od rana siedziała nad obrazem z lupą, Zadzwoniła do Marii i Łukasza, żeby opowiedzieć im o swoim odkryciu.
– W spichlerzu? – Maria nie dowierzała. – Wiesz co? My się właśnie z Łukaszem wybieramy do Targoszyna na sobotnią inspekcję prac. Przyjrzymy mu się razem.
***
We trójkę pochylali się nad obrazem, podając sobie lupę. Na to wszystko wpadł Tomek, który koniecznie chciał dołączyć do tej nietypowej ekipy detektywistycznej.
– Patrzcie! Mamo, to przecież Marysieńka! – krzyknął po dłuższej chwili wpatrywania się w obraz przez lupę.
– Cooo! Marysieńka? Gdzie? – zapytała Dorota z niedowierzaniem.
– Tutaj, tutaj! – śmiał się Tomek wskazując… oko baronowej. Faktycznie, w źrenicy oka Baronowej namalowany był… maleńki portret Marysieńki.
Popatrzyli na siebie i wszyscy wybuchnęli śmiechem. Jak widać, Marysieńka od zawsze miała to swoje charakterystyczne poczucie humoru i skłonność do żartów.
Powrót do pałacu
Tego wieczoru Dorota wróciła do domu i długo rozmyślała nad obrazem. Jego obecność była dla niej symbolem kolejnego odkrycia – fragmentu historii, który niemal zaginął na zawsze. Tylko skąd znała nazwisko malarza?…
Nagle przyszło olśnienie. Dorota szybko przejrzała swoje stare notatki i dokumenty znalezione wcześniej w pałacu. Po chwili odnalazła to, czego szukała – pożółkły list, napisany eleganckim pismem baronowej Luizy.
„Pan Johann Heinrich Gärtner zgodził się wykonać mój portret na przełomie roku. Wierzę, że jego talent odda należycie charakter tego miejsca.”
Dorota wpatrywała się w słowa baronowej. Pamiętała ten list – czytała go dawno temu, przeszukując skrzynie w jednym z bocznych pomieszczeń pałacu. Wtedy nazwisko nie wydało się istotne. Teraz jednak, po odnalezieniu obrazu, wszystko nabrało nowego sensu.
Nagle obraz baronowej Luizy, który stał oparty o ścianę, samodzielnie poszybował w górę i zawisł na ścianie.
– Wiedziałam, że się domyślisz! – Dorota usłyszała najpierw głos, a potem zobaczyła zmaterializowanego ducha Marysieńki.
– Ech, Marysieńko, ty i te twoje żarty… – zaśmiała się, a duch jej zawtórował.
Cdn.