Był początek maja. Targoszyn znów wydawał się trwać między porami roku – jeszcze nie w pełni wiosenny, ale już nie zimowy. Trawa zieleniła się z opóźnieniem, jakby czekała na sygnał, a drzewa dopiero szykowały się do rozwinięcia liści. Rankiem powietrze było chłodne, a ziemia wilgotna. W parku, tuż przy ścieżce prowadzącej do domku ogrodnika, zakwitły pojedyncze fiołki.
Dorota siedziała przy biurku z zeszytem Eryka – ogrodnika, którego dziennik odkryli z Marią i Łukaszem kilka dni wcześniej. Strony były pożółkłe, ale pismo czytelne. Między kolejnymi zapiskami o pałacu, zegarze i dziwnych odgłosach, pojawiła się wzmianka, która zaintrygowała Dorotę najbardziej:
„Dzieci z Jadwiginy… nie wszystkie mówiły, ale wszystkie rozumiały. Marianna znała język ciszy. To ona mi pokazała, że nie każde słowo trzeba wypowiedzieć, by zostało usłyszane.”
„Jadwigina” – jak Dorota zorientowała się po chwili – to potoczna nazwa zakładu św. Jadwigi, działającego niegdyś w Targoszynie. Zeszyt zawierał też kilka nazwisk, a obok jednego – Marianna Neubauer – narysowany był niewielki symbol dłoni splecionych w geście przypominającym znak migowy.
– Marianna Neubauer – powtórzyła Dorota głośno, przepisując imię do swojego notatnika. – Kim mogła być?
Następnego dnia odwiedziła Marię, a później wspólnie z Łukaszem zajrzeli do akt parafialnych i zapisków z okresu, gdy działał zakład św. Jadwigi. Okazało się, że Marianna była jedną z wychowanek zakładu, urodzoną pod koniec XIX wieku. Miała niepełnosprawność słuchu, ale dzięki guwernantce dojeżdżającej do Targoszyna z Wrocławia uczono ją podstaw języka migowego, który wtedy dopiero raczkował jako metoda edukacyjna.
W zapiskach siostry przełożonej, które udało się odnaleźć w archiwum pobliskiej parafii, było zdanie:
„Marianna nie słyszy, ale rozumie więcej niż ktokolwiek. Kiedy w parku zawiał wiatr, powiedziała mi, że usłyszała historię tego miejsca…”
Wieczorem Dorota usiadła z Tomkiem, który rysował coś w zeszycie.
– To Marianna – powiedział chłopiec, pokazując szkic kobiety z bukietem fiołków. – Spotkałem ją. Nie mówiła, ale mi pokazała. Tak… rękami.
Dorota już nie dziwiła się, że jej syn widział to, czego ona zobaczyć nie mogła. Dawno przecież usłyszała od Marysieńki: – Dzieci mają szczególny dar widzenia więcej niż dorośli. Ich niewinność, beztroska i dziecięca fantazja powodują, że są doskonałym łącznikiem między naszymi światami. Gdy my jesteśmy w pobliżu, od razu o tym wiedzą. Mają też wspaniałą cechę niepamięci. Gdy znikamy, dzieci natychmiast zapominają o tym, co się wydarzyło. Dzięki temu zachowują spokój umysłu.
Wtem Dorota poczuła znajome ciepło na plecach. Zapach lawendy. Marysieńka.
– Język ciszy… – szepnęła.
I wtedy przypomniała sobie o czymś jeszcze. W domku ogrodnika, na spodzie jednej z szuflad, był wyryty napis. Wtedy nie zwrócili na to uwagi. Teraz odnalazła zrobione zdjęcie i powiększyła je.
„Czasem wystarczy milczenie, by otworzyć drzwi.”
Marianna Neubauer została później, w międzywojniu, nauczycielką w zakładzie św. Jadwigi – jako pomocnica, bo formalnego wykształcenia nie miała. Jednak z relacji innych wychowanków wynikało, że uczyła dzieci nie tylko języka migowego, ale także tego, jak słuchać… sercem. W jednym z listów była mowa o „tajemniczym zeszycie”, w którym Marianna miała zapisywać historie usłyszane… bez słów.
– Może on nadal gdzieś jest? – zastanowiła się Maria. – W Jadwiginie było przecież też przedszkole i szkółka. Jeśli gdzieś go schowano, to pewnie tam.
Ale zakład nie istniał od dekad, a jego zabudowania – o ile w ogóle coś zostało – przekształcono lub rozebrano. Dorota poczuła znajomy impuls…
– Sprawdzimy teren za starą plebanią. Tam podobno znajdowała się część pomieszczeń zakładu – orzekła.
Wieczorem, w swoim domu, Dorota wróciła do innego zapisu Eryka:
„Nie każde drzwi trzeba otwierać kluczem. Czasem wystarczy obecność kogoś, kto pamięta, co to znaczy być niewidzialnym.”
Zegar w salonie wybił cztery razy. Znowu.
Ale tym razem Dorota nie szukała wyjaśnienia. Przez chwilę tylko słuchała. A w tej ciszy, między uderzeniami, dało się usłyszeć coś jeszcze. Jakby echo dziecięcego śmiechu. Jakby ciepły głos kobiety, który nie potrzebował dźwięku, by zostać zapamiętanym.
Cdn.