Kochani, zanim rozgoszczę się w tym temacie, pozwólcie, że zadam Wam pytanie – czy wyobrażacie sobie Wasze życie domowe bez odgłosu stukających psich łap, mruczenia leniwego kota czy świergotu egzotycznych ptaków? Ja też nie! Arystokracja kochała zwierzęta, i to nie tylko dlatego, że były urocze. Były oznaką statusu, prestiżu, ale też zwykłymi, choć nieco bardziej rozpieszczonymi, członkami rodziny.
Nie ma co ukrywać – psy w arystokratycznych rezydencjach czuły się jak u siebie. Jedne dumnie biegały po salonach, inne wędrowały z panami na polowania, a jeszcze inne leżały zwinięte w kłębek na jedwabnych poduszkach. Psy myśliwskie, takie jak ogary czy charty, towarzyszyły właścicielom w łowach i były równie cenione jak najlepsze strzelby. Natomiast ich mniejsi koledzy – spaniele, mopsy czy bolończyki – miały zupełnie inne zadanie: wyglądać uroczo i dotrzymywać towarzystwa swoim państwu.
Król Stanisław August Poniatowski miał ukochanego psa o wdzięcznym imieniu Kiopek. Czworonożny ulubieniec doczekał się nawet wiersza na swoją cześć! No, ale czy to kogokolwiek dziwi? Pałac bez psa to jak ogród bez kwiatów.
O ile psy w pałacach miały swoje określone role, koty po prostu były… i robiły, co chciały, czyli prawdopodobnie jak w domach większości z Was 😉 Ale nie myślcie, że były tylko ozdobą salonów. Ci futrzani arystokraci świetnie radzili sobie z gryzoniami, skutecznie broniąc pałacowe spiżarnie przed nieproszonymi gośćmi.
Niektóre koty zdobywały jednak status niemal królewski. Przykładem jest kot Filuś, który mieszkał na dworze Czartoryskich, był ulubieńcem księżnej Izabeli i… odbył podróż balonem! Tak, moi mili, kot w przestworzach. Cóż, najwyraźniej koci władcy pałacowych komnat chcieli podbić także niebo.
Jeśli sądzicie, że psy i koty to wszystko, czym otaczali się możni, to oj, jakże się mylicie! Wśród pałacowych murów można było spotkać prawdziwie egzotycznych mieszkańców. Papugi o bajecznie kolorowych piórach dumnie przesiadywały na złoconych żerdkach, a małpy bawiły dworzan swoimi psotami.
Bywało, że magnaci hodowali również nieco większych pupili – zdarzały się pałacowe jelenie, a w niektórych posiadłościach można było nawet natknąć się na gepardy! Oczywiście, nie wędrowały one swobodnie po salonach, ale świadczyły o bogactwie właściciela i jego niezwykłym guście.
Nie ma co ukrywać – konie były dla arystokracji tym, czym dla nas dziś luksusowe samochody. Miały być piękne, szybkie i niezawodne. Były nie tylko środkiem transportu, ale także częścią wielkiej tradycji – polowania, wyścigi, parady i uroczyste przejazdy nie mogły się odbyć bez dumnie galopujących rumaków.
Niektóre rody słynęły z hodowli koni tak samo jak z potęgi swojego nazwiska. Nic więc dziwnego, że stajnie w arystokratycznych posiadłościach często były równie wspaniałe jak same pałace.
Zwierzęta były nie tylko częścią pałacowego życia, ale także ważnym elementem w heraldyce. Lwy i orły zdobiły herby, symbolizując siłę i majestat. Psy były symbolem wierności, jelenie – szlachetności, a sokoły – odwagi i sprytu.
Być może w pałacu w Targoszynie także znajdowały się portrety czy rzeźby z takimi symbolami? To już temat na kolejną historię…
Dziś dawne rezydencje arystokracji pełnią różne funkcje – wiele z nich to muzea, hotele, a niektóre wróciły do dawnych właścicieli. A co ze zwierzętami? Wciąż można je spotkać w tych miejscach! Podczas rekonstrukcji historycznych można zobaczyć psy w strojach z epoki, a w niektórych pałacach prowadzone są hodowle koni.
Wydaje mi się, że gdyby pałac w Targoszynie mógł mówić, na pewno opowiedziałby kilka ciekawych historii o swoich dawnych mieszkańcach – i tych na dwóch, i tych na czterech nogach.
Bo co to byłby za pałac bez zwierząt?
Ściskam Was mocno, moi drodzy, i do następnego spotkania z tajemnicami przeszłości!
Wasza
𝓜𝓪𝓻𝔂𝓼𝓲𝓮ń𝓴𝓪 𝓝𝓸𝓷-𝓟𝓻𝓸𝓯𝓲𝓽 🌿💕